środa, 15 sierpnia 2012

Prawie nad morzem

Na przełęcz Col de la Bonette wjechalem okolo południa. Na gore
wyjeżdżało wielu kolarzy, ale najwieksza ciekawostką była jakaś pani
po siedemdziesiatce, ktora na gore podjeżdżala z sakwami w bardzo
przyzwoitym tempie, wyprzedzajac co chwile kogos, wlacznie ze mna.
Przyuwazylem jednak, że miała elektryczne wspomaganie w tylnej
piascie. Ciekaw jestem co sobie pomysleli wyprzedzani szosowcy ze trzy
razy od niej mlodsi, ktorzy nie zauważyli tego szczegółu. Zjazd nie
był może jakiś arcyciekawy, ale za to długi, 17 kilometrow stromego
zjazdu, a potem jeszcze kolejne 50 praktycznie bez pedalowania.

Ta czesc Alp Francuskich, przez ktora jechałem nie była może jakos
zbyt widowiskowa, ale w sumie jechało się przyjemnie. W okolicy nie
brakowało szczytow powyzej 3 tys. metrow, ale byly one mocno
zniszczone przez erozję, więc i niezbyt strzeliste. Można by chodzić
po nich "na azymut".

Prawie dojechalem do morza, namiot rozbilem kilka kilometrow wczesniej
niz planowałem, bo pojawilo sie wysmienite miejsce na nocleg -
pomiedzy liniami wysokiego napiecia, autostrada a jakimiś zaroslami.
Planowałem od razu kierować sie wybrzeżem na Wschod w strone Nicei,
ale jako wielki fan kinematografii podjade chyba jeszcze jutro z rana
do Cannes.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz