niedziela, 4 grudnia 2011

No, siema Heniu!

Tymi słowami Robert witał sie w Maroko ze sklepikarzami, sprzedawcami
na bazarach i innymi postronnie spotykanymi osobami. W podobny sposob
przywital stewardesse w samolocie na lotnisku w Fezie, ktora
szczęśliwie okazała sie byc Polka.
Miasto Fez, w ktorym spędziliśmy ostatnie dwa dni w Maroku,
szczególnie przypadło nam do gustu m. in. ze względu na niezwykle
zaangazowanych przewodników. Niektorzy z nich, pomimo naszego
wyraznego sprzeciwu, potrafili kroczyć za nami dobre dwa kilometry nim
zrozumieli, że nie jesteśmy zainteresowani proponowanymi przez nich
hotelami czy restauracjami.
Ostatnie dwa dni podróży spędziliśmy w Londynie, z czego połowę zajęło
nam zwiedzanie Science Museum, którego i tak nie obejrzeliśmy do
konca.
Na koniec chcieliśmy serdecznie podziękować kapitalistom z wielkich
złych korporacji, którzy umożliwili lub uprzyjemnili tę podróż.
Podziekowania należą sie w szczególności:
- liniom Ryanair za to, że za cene kilkunastu piw w brytyjskim barze
zapewnily nam wszystkie przeloty,
- Coca-Coli za to, że nasze żołądki bez problemow zniosly całą podróż,
- McDonald's za darmowe wifi.
Takze tego!

środa, 30 listopada 2011

Rabat na Meknes

Ostatnie dni spędziliśmy w Casablance, Meknes i Rabacie. W ostatnim z
nich mieliśmy zapewnioną dwudniową opiekę miejscowego przewodnika i
tragarza zarazem. Na miejscu zwiedzamy lokalne targowiska i próbujemy
marokańskich specjałów.

Początkowo mieliśmy obawy co do odporności naszych żołądków na lokalne
pożywienie sprzedawane na ulicy bez zachowania jakichkolwiek zasad
higieny. Na szczescie kilka dni temu spotkaliśmy Czechów, którzy
mówili, że od dwóch tygodni jedzą tu wszystko i w dowolnych
kombinacjach - od tamtej pory stosujemy sie do ich zaleceń.

Obecnie udajemy sie do pociągu, ktorym zamierzamy dostac sie do Fez.

niedziela, 27 listopada 2011

Herbata Wypita Duszkiem Parzy

Po wyladowaniu w Marrakeszu pojawil sie pierwszy problem - nie mamy pieniedzy, a bankomaty nie przyjmuja naszych kart. Z lotniska do centrum dostalismy sie na piechote, gdzie przy pomocy miejscowego weterynarza Pawel poddal sie zabiegowi amputacji nerki. Dzieki temu uzyskalismy srodki na kontynuowanie podrozy. W Marrakeszu na zblakanego turyste czyha wiele niebezpieczenstw, na szczescie na kazdym rogu swoja pomoc oferuja liczni przewodnicyv dzialajacy wg taryfikatora 100 metrow = 10 zl. Marrakesz ugoscil nas typowo afrykanska pogoda (zimno i pada), postanowilismy udac sie na pustynie w poszukiwaniu slonca. Wybralismy mocno urozmaicona trase przecinajaca pasmo gor Atlas. Z miejscowosci Ouarzazate udalismy sie podziwiac rozpuszczajaca sie w strugach deszczu, zrobiona z kup i blota kazbe (zamek) Ait-Bin-Hadu. Dzieki naglemu przyplywowi gotowki (Pawel ma sie juz coraz lepiej), niczym niemieccy turysci udalismy sie na trzydniowa, w pelni zorganizowana, nielegalna objazdowa wycieczke krajoznawcza. Odwiedzilismy kolejno doline Dadis, kanion Tudra, pustynie Erg Shebi, gdzie trawersowalismy zbocza wydm ujezdzajac miejscowe wielblady. Byla to nasza pierwsza noc pod namiotem, niestety nie naszym, lecz rdzennych mieszkancow pustyni (Berberow, Tuaregow czy kogos tam), wazne, ze z towarzystwie Hiszpanek - to nieprawda, ze noce na pustyni sa zimne. Sa bardzo zimne. Jak przystalo na trzech doroslych, odpowiedzialnych, milych, skromnych i bogatych przystojniakow, chcac udowodnic nasza nieprawdopodobna odwage postanowilismy wdrapac sie po ciemku na najwyzsza i najbardziej stroma 200-metrowa wydme. Rano powtorzylismy wyczyn. Odprowadzilismy wielblady do oazy, po czym wrocilismy droga wiodaca przez kamienista pustynie oraz daktylowa doline do Ouarzazate. Stad udajemy sie nocnym autobusem nad ocean. Zal nam opuszczac to miasto, mamy tu bowiem niebywale powodzenie u miejscowych 13-tek.

środa, 23 listopada 2011

Jestestesmy od wczoraj w Marrakeszu i wyruszamy przez gory Atlas do Ouarzazate. Miejscowe stare miasto to wielki labirynt malych uliczek, na kazdym rogu czeka jednak wielu przewodnikow, ktorzy z przyjemnoscia i za drobna oplata wskaza odpowiednia droge. Wiekszosc z nich proponuje nam takze zakup haszyszu. Pierwsze 24 godziny w Maroku nasze zaladki zniosly dobrze.

wtorek, 22 listopada 2011

Romantische Deutschland

Inspirowani powyższym hasłem, zauwazonym na billboardzie spędziliśmy romantyczny dzien zwiedzajac okolice lotniska. Kontrola przed wylotem, jak przystało na lot do kraju, w ktorym religia dominującą jest Islam, byla zwlaszcza w moim przypadku dość szczegółowa.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Jasionka

Jesteśmy już na lotnisku i po odprawie bagażowej, ktora nie przebiegła bez problemów. Podejrzenia wzbudziły pałąki do namiotu w bagażu Pawła i woreczek z gumami do zucia w kieszeni Roberta (w połączeniu z jego nadzwyczaj radosnym humorem).

Obecnie delektujemy sie zapachem nafty lotniczej w poczekalni lotniska.

niedziela, 20 listopada 2011

Trzy lata starsi...

... a niewiele mądrzejsi jedziemy do Maroka. Paweł, Robert i ja, czyli skład taki jak podczas większej części wyprawy na Bałkany w 2008 roku. Wylatujemy z Rzeszowa, następnie szybko przesiadamy się we Frankfurcie do drugiego samolotu i lecimy dalej do Marrakeszu. Na transfer mamy około 18 godzin, więc powinniśmy zdążyć. W międzyczasie zwiedzać będziemy Frankfurt, a raczej jego dalekie przedmieścia - lotnisko znajduje się około 120 km od miasta. Na szczęście 12 km od lotniska znajduje się też Lidl.

Zarys szkicu planu zwiedzania Maroka nie jest zbyt obszerny, znamy parę miejsc wartych odwiedzenia, niestety ze względu na ograniczoną ilość czasu, jaki mamy do dyspozycji, miejsca te w wielu przypadkach wzajemnie się wykluczają. Plan w chwili obecnej opiera się na proroczym śnie Pawła sprzed kilku dni, na podstawie którego wyznaczył on załączoną na obrazku wstępną trasę wycieczki. Jak widać, trasa ta układa się w kształt litery "H" i może być kamieniem węgielnym pod większe dzieło, jakim mogłoby być narysowanie na mapie podczas następnych podróży kolejnych liter układających się w słowo powszechnie uznane za wulgarne i obelżywe.

Jak zwykle bierzemy ze sobą ekwipunek z wysokiej półki (regału w supermarkecie). Jako sytuację bez precedensu należy uznać fakt, że chyba po raz pierwszy będziemy mieli ze sobą przewodnik. Poza tym jak zawsze do nawigacji posłużą nam wydrukowane na kartkach A4 i sklejone taśmą mapy z Google Maps.

środa, 21 września 2011

Strona naszej wyprawy rowerowej na Bałkany www.balkany2008.pdg.pl przestała działać. Aby jej zawartość nie przepadła, poniżej umieszczam w kolejności odwrotnie chronologicznej posty, które na bieżąco tworzyliśmy podczas trwania podróży. Galeria zdjęć znajduje się tutaj


Wyprawa Balkany 2008

" Bałkany sa jednocześnie piękne i przerażajace, tragiczne i komiczne, pełne kontrastów. Łatwo przechodzimy od miłosci do nienawiści, od przyjaźni do wrogości, ze skrajności w skrajność, czerpiemy z życia pełnymi garściami, nigdy nie majac dosyć." Emir Kusturica


 To my przed wyjazdem a co z nas zostanie po wyjeździe - sie zobaczy.


"ZBOGOM JUGOSLAVIJO" - Polska ekspedycja rowerowa w najdziksze zakątki Europy ;)



No to może zacznijmy od tego że jest to wyprawa rowerowa w której chcemy zjeździć trochę półwysep bałkański, przez bardziej i mniej cywilizowane jego rejony. Wyjazd przeznaczony jest dla doświadczonych rowerzystów, którzy nie boją się stromych górskich podjazdów, których brakować nie będzie. Dystans dzienny to około 100km, jeżeli teren będzie na to pozwalał to więcej. Orientacyjna długość trasy to około 6 tyś km. Wszystko rowerem (albo samochodem, autobusem, pociągiem, tramwajem, promem, samolotem... ;) ) - wiec nie zapowiada się na leżenie do góry brzuchem. Wszystkie posiłki przyrządzamy samodzielnie, czyli ryż, kasza i chleb z dżemem - ze względów oszczędnościowych restauracji nie odwiedzamy. Nocujemy na dziko, w namiocie ... lub nie. Planowany termin wyjazdu to połowa sierpnia, a powrót: połowa października.

Mamy zamiar dużo czasu spędzić w otoczeniu dzikiej przyrody, czyli jazda niekoniecznie głównymi trasami, trochę po odludziach :D być może mały trekking - jak czas i chęci pozwolą, ale również nie zapomnimy o pięknych miastach, cudownej architekturze i dobytku kulturalnym, takim jak kluby GoGo, walki w kisielu i wyścigi na 1/4 mili.

Jedziemy jako ekipa dobrych kumpli, mówią na nas CHYBAWASPOSRAŁO Team. Znamy się od lat(a). Zrobiliśmy razem na rowerach miliony, a może nawet setki kilometrów kwadratowych, po górach, lasach, morzach i ocenach.

W miarę możliwości zamierzamy przekazywać relację z naszej jazdy. Pośredniczyć będzie nam w tym przede wszystkim internet oraz telefon komórkowy. Na tej stronie w dziale NEWS będziesz mógł przeczytać najciekawsze z nich.

Naszą wyprawą chcemy promować zdrowy tryb życia, aktywny wypoczynek, udowodnić, ze na ciekawe, długie wakacje w piękne zakątki świata nie trzeba mieć kupy w kieszeni... kupy kasy oczywiście. Chcemy "odkryć" nowe nieznane szerszej grupie polskich turystów miejsca, zachęcić wszystkich do "ambitnej" turystyki rowerowej, w miejsca i rejony dawno przez wszystkich zapomniane, albo jeszcze nie do końca poznane.

Nie macie juz dość oklepanej, w 100% poznanej, nudnej i przewidywalnej Europy Zachodniej?
Nie traćmy czasu w domu,
czas na nas,
czas na WAS,
czas na BAŁKANY :D

Bo głupim trzeba sie urodzić... WWW.ROWERKIEM.BLOGSPOT.COM 2009-11-06

Jak życie pokazało, nie potrafimy uczyć się na własnych błędach. Po bałkańskiej eskapadzie, tyłek mówił "nie", rozum mówił "nie", mama mówiła "nie", znajomi mówili "nie", a i tak w tym roku ruszyła kolejna nasza wyprawa rowerowa, tym razem w rejon Morza Czarnego. ... Gruzja, Armenia, Turcja ... ponad 7000km... 71 dni... WWW.ROWERKIEM.BLOGSPOT.COM

ODYSEUSZ MIESIĄCA 2008-12-03



Miło nam poinformować, iż nasza wyprawa Zbogom Jugoslavijo - rowerem po Bałkanach otrzymała tytuł "Odyseusza Miesiąca" przyznawany przez portal Odyssei.com Dziękujemy wszystkim którzy oddali na nas swój głos, bo to dzięki Wam wygraliśmy. Cieszymy się również, że nasz pomysł na wakacje przypadł wielu osobom do gustu i dziękujemy za pochlebne wiadomości jakie otrzymujemy. Nagrodzona relacja znajduję się tutaj: http://www.odyssei.com/pl/travel-article/16802.html

Wszędzie dobrze, ale ... 2008-10-19

Z Wiednia ścieżką rowerową wzdłuż Dunaju dotarliśmy do Bratysławy. Po drodze spotykamy sympatyczną siwą babcię, która na w pełni obładowanym rowerze wraca do Holandii, z Mołdawii... Z Bratysławy do Polski chcemy wrócić pociągiem, niestety okazuje się ze kilkadziesiąt kilometrów przed granicą jest remont torów, trzeba przesiąść się do autobusu, a my z rowerami się nie zmieścimy. Robimy wiec jeszcze 70 km rowerem do Żywca i stąd bez większych problemów ( 3 przesiadki...) docieramy do domów. Impreza dobiegła końca, ale wszystko co dobre szybko się kończy. Ostatnie 10 km jedziemy powoli, z niedowierzaniem, że to już tyle, że się udało, że jednak trzeba wrócić... na uczelnię, do szarej codzienności. No cóż, wszędzie dobrze, ale na Bałkanach najlepiej :P

Avstria 2008-10-19

Austria przywitała nas solidnym zjazdem, 18% nachylenia i niesamowicie ostre zakręty, do tego noc i słabe lampki... Dobrze, że mamy więcej szczęścia niż rozumu. Jazda rowerem po Austrii, bez mapy, nie okazała się być prosta. Pełno nakazów, zakazów, wszelakich powinności... policja eskortuje nas kilka kilometrów. Jedynie przyroda i piękne sielankowe widoki umilają nam podróż przez kraj. Po noclegu (jak się rano okazało) w świeżym oborniku, krótkiej rozmowie z rolnikiem użyźniającym pole, udajemy się na podbój Wiednia.

Słowenia 2008-10-19

Dotarliśmy do Słowenii, kraju ładu i porządku (co nas wcale nie cieszy). Postanowiliśmy wydać połowę naszego budżetu na bilet do jaskini Postojna. Czy było warto? Nie pytajcie... Ale w nagrodę udaje nam się wejść (na gapę) do dzikiej jaskini, do której wstęp jest tylko z przewodnikiem. Po ciepłej nocy (-2 st.C) nad jeziorem Bled, robimy zakupy w najładniej położonym Lidlu w Europie. Następnie ruszamy wspiąć się pod austriacką granicę do tunelu Ljubelj przebijającego Alpy na wysokości ponad 1000 m n.p.m

Chorwacja 2008-10-06

Na szczescie chorwackie wybrzeze Adriatyku mamy juz za soba. Mielismy juz dosc pieknych widokow, sprzyjajacej pogody, dobrych drog i wiatru w plecy. Po drodze zwiedzilismy kilka nadmorskich miejscowosci takich jak Makarska i Split. Przekraczajac granice ze Slowenia opuscilismy pelna niemieckich emerytow Chorwacje.


Bosnia i Hercegowina 2008-10-06

Zwiedzanie Bosni rozpoczelismy od Sarajewa. Po upraniu bielizny w fontannie miejskiej, przejechalismy Aleja Snajperow w kierunku starego miasta. Zmeczeni zwiedzaniem Sarajewa udalismy sie w poszukiwaniu noclegu. Naszym priorytetem jest przede wszystkim bezpieczenstwo, a biorac pod uwage fakt, ze okolice Sarajewa obfituja w pola minowe, na miejsce noclegu wybralismy pieknie polozony na zboczu gory, zniszczony dzialaniami wojennymi dom. Kolejny dzien rozpoczelismy od dlugiego podjazdu do najwyzej polozonej w Bosni sredniowiecznej osady Lukomir. Noc, 4 st.C , deszczyk i przyjemny wiaterek skusily nas do noclegu i kapieli na wysokosci 1500 m n.p.m . Nastepnego dnia zjechalismy do Mostaru i udalismy sie w kierunku chorwackiej granicy zwiedzajac po drodze Medjugorie.

Powrot nad wybrzeze 2008-09-23

Wrocilismy z powrotem nad Adriatyk. Zmeczeni kolejnym 20-sto kilometrowym zjazdem dotarlismy nad zatoke Kotorska. Ze wzgorz Parku Narodowego Lovcen roztacza sie piekny widok na zatoke i miasto Kotor. Jest ono sredniowiecznym portem, miastem jak z bajek czy filmow o piratach, otoczone murami, cale z kamienia, poprzecinane waskimi uliczkami...piekne. Droga z Kotoru do Dubrovnika poprowadzona jest gorzystym wybrzerzem. Najwieksza atrakcja Dubrovnika okazalo sie spotkanie wybitnego podroznika, Brunona z Rzeszowa. Podczas milej pogawedki udalo nam sie podwedzic mu przewodnik po Jugoslawii, a nastepnie czym predzej udalismy sie w kierunku Sarajewa, z ktorego wlasnie piszemy.

Letnie zimowe wejscie na Bobotov Kuk 2008-09-23

Po ciezkim wysilku na miedzynarodowych zawodach MTB w Czarnogorze, kolejnego dnia wyjechalismy na przelecz na wysokosci niemal 2000m n.p.m. na ktorej rozbilismy namiot. Po calonocnej aklimatyzacji przy obnizonym cisnieniu powietrza, porywistym wietrze i w ujemnej temperaturze oraz po oczyszczeniu ekwipunku ze sniegu, lodu i szronu, zaatakowalismy najwyzszy szczyt Czarnogory - Bobotov Kuk. Wierzcholek osiagnelismy kolo godziny 14, a trud i wysilek zostaly nam wynagrodzone niezwykla przejzystoscia powietrza dzieki czemu ze szczytu mielismy wspanialy widok na cala Czarnogore, co widac na zdjeciach w galerii. Zejscie z wierzcholka odbylo sie bez przeszkod, pomijajac fakt dwukrotnego zdobycia szczytu przez Przemka, ktory wracal sie po rekawiczke. Dzieki temu, ze kolejna noc spedzilismy na wysokosci okolo 1500 m n.p.m, zapewniony mielismy tym razem komfortowy nocleg w dodatnich temperaturach. W gorach Durmitor poznalismy Daniela z BikeBoardu, dzieki temu mamy zapewnione cieple posadki w redakcji i darmowa prenumerate. Dziekujemy rowniez za wsparcie Rzadu Rzeczypospolitej Polskiej, jednoczesnie przesylamy pozdrowienia dla pracownikow eLeader Sp. z o.o.

Viva Montenegro 2008-09-23

Zwiedzanie kraju rozpoczelismy od lezenia na plazy w Ulcyju. Wieczorem przejechalismy piekna droga poprowadzona po zboczach gor przy morzu do Baru. Znalezlismy swietna miejscowke do spania, na prywatnej plazy, pod parasolkami, przy nieczynnym barze. O 4 rano obudzila nas burza, dzieki czemu udalo nam sie zdarzyc na pociag do Mojkovac. Niestety przegapilismy stacje na ktorej mielismy wysiasc, na szczescie maszynista ponownie zatrzymal dla nas pociag. Po 40 km wspinaczki rowerowej kanionem Tara, spotkalismy ekipe kolarska Cyclomont. Chlopaki zabrali nas swoim Volkswagenem Transporterem rocznik 82. Jechalismy w 11 chlopa + 11 rowerow. Zatrzymalismy sie przy wysokim na 150 metrow moscie, by zrzucic kilka 50kg glazow w przepasc. Pod wieczor dotarlismy do najwyzej polozonego miasta w Europie - Zabljak. Wielki Biciklisticki Mafiozo - Branko Hajduković, prezes Czarnogorskiego Zwiazku Rowerowego, zaprosil nas do swojego domku na kolacje, rakije i nocleg. Na drugi dzien pojechalismy z ekipa Cyclomont na miedzynarodowe zawody w kolarstwie gorskim jako reprezentacja Polski. Przemek zajal III miejsce w kategorii Hobby Sport, Pawel srebro w hobby Fun a Robert braz, bo mial sraczke. Niestety na drugi dzien zepsula sie pogoda, wiec wyruszylismy w gory do lodowej jaskini. Zjechalismy do niej na tylkach, niestety nie moglismy z niej potem wyjsc. Plan na kolejne dni do wyjsc na Bobotov Kuk i przejechac do Zatoki Kotorskiej.

Albania polnocna 2008-09-15

Ku naszemu zdziwieniu droga do najbardziej niedostepnych wiosek w Europie okazala sie asfaltowa, ale zeby nie bylo za pieknie, skonczyla sie wraz z poczatkiem ostrego podjazdu. Wieczorem dojechalismy do wioski Teth polozonej w dolinie miedzy szczytami do 2500 m. Domy z kamieni, dachy ze strzechy, zycie toczy sie jak 200 lat temu. Wioska musi byc samowystarczalna, poniewaz w zimie jest odcieta od swiata. Nastepnego dnia zrobilismy ponad 20 km, z czego jestesmy dumni, malo kto przetrwalby taki odcinek. Zasnelismy spokojnie w opuszczonym domku, wsrod plonacych lasow. Po trzech dniach w gorach dotarlismy z powrotem do Szkodra. Wieczorem przekroczylismy granice z Czarnogora.

albanska riwera 2008-09-08

Po ciezkiej przeprawie przez albanskie gory postanowilismy troche odpoczac nad Morzem Jonskim. Przez 5 dni jezdzilismy od plazy do plazy wzdluz albanskiej riwery, od Sarande do Vlore. Trasa prowadzi przez piekne gorskie wioski, polozone wzdluz wybrzeza. Blekitne i cieple morze dalo nam solidnie odpoczac. Od jutra konczy sie dzien dziecka i jedziemy w polnocna Albanie, w Albanskie Alpy, podobno najdzikszy rejon w calej Albanii. W drodze na polnoc przejechalismy przez Tirane. W Tiranie maja jedna dobra rzecz - Birra Tirana produkowana na 7 km autostrady Durres-Tirana. Dzis jestesmy w Szkodrze i zaraz przejedziemy nad jezioro Szkoderskie by sie ochlodzic. Jest 35 st.C Specjalne pozdrowienia dla Departamentu Energetyki Ministerstwa Gospodarki.

Wetlińskie klimaty 2008-09-07

no ale była wczoraj impreza , Robert nie szukaj telefonu zostawiłes u mnie , masz go na http://allegro.pl/item431307971_nokia_5220_Robert_zostawiles_na_ognisku.html . Twoja mama pyta się czy z tymi BIESZCZADAMI to na powaznie? Bieszczadzkie anioly

Albania na skroty 2008-09-03

Od Pogradec prowadzi piekna, szutrowa autostrada. Po kilku godzinach jazdy w kurzu wpadlismy na genialny pomysl: pojedziemy na skroty przez gory. Po wykwintnym sniadaniu w restauracji, wyruszylismy w droge. Wiodla przepieknymi dolinami, po 10 km skonczyl sie asfalt. Po kolejnych 10 km skonczyl sie szutr. Po 10 km pod gore skonczyla sie droga. Nie dalismy za wygrana i przecisnelismy sie szlakami kozic gorskich do opuszczonej wioski. Po dwoch dniach skracania drogi,spania pod mostem i po 50km pchania roweru po gorach, dotarlismy do cywilizacji. Albania od samego poczatku nas zaskoczyla, na wszelkie sposoby. Teraz juz wiemy ze jesli albanczyk mowi ze droga jest "no gut" to nie ma drogi. Kolejne zaskoczenie przezylismy jadac do Girokaster droga w lepszym stanie niz polskie autostrady. Miasto polozone jest na wzgorzu, z gorujacym zamkiem, byla niemiecka twierdza. Nastepnie udalismy sie do albanskiej riwiery - Sarande. Jakie panstwo, taka riwiera. Jest to najbardziej wysuniety na poludnie punkt naszej trasy. Mozna powiedziec ze wracamy do domu,mamy tylko jakies 3 tysiace km...

Witamy w Albanii 2008-08-30

Po zwiedzeniu Macedonii, dotarlismy w niepelnym skladzie do granicy Albanskiej. Zostalo nas trzech, bo Damian z powodow niezaleznych od siebie musial wracac do kraju...ale mu dobrze. Nas czeka ciezkie dwa tygodnie, w skwarze, wsrod skorpionow i dzikiej zwierzyny, samotni zdani na wlasny los...jedziemy na poludnie. W Macedonii pobyt przedluzyl sie o 50% zakladanego czasu, wiec, ciekawe ile zejdzie w Albanii. Spedzilismy trzy dni w Skopie, choc moglismy uwinac sie w jeden...miasto wciaga:] Zwiedzilismy kanion Matka i przejechalismy do jeziora Ohryd zachodnia Albanska strona kraju. Droga wiodla zapierajacymi dech w piersiach widokami,na przepasci,gory i jeziora. Spedzilismy dwa dni nad jeziorem Ohrydzkim,polozonym wsrod gor. Spalismy na gorskich zboczach wsrod pasacych sie owiec...niezapomniane przerzycia.

Serbia i Kosowo 2008-08-24

Po ciezkim festiwalu piwa w Belgradzie, wsiedlismy w pociag do Kraljeva i potoczylismy sie setkami tuneli w strone granicy z Kosowem.Po drodze zwiedzilismy kilka sredniowiecznych monastyrow, najstarszy byl z IX wieku. Dolina Ibaru dojechalismy do gorzystej granicy z Kosowem. Na przejsciu spotkalismy polskich zolnierzy. W przyjaznej atmosferze przekroczylismy granice. Mieszkancy Kosowa okazali sie bardzo mili, czesto nas pozdrawiajac seria z kalasza. Namiot rozbilismy na polu minowym w poblizu jednostki ONZ. Damian spal w hotelu. Kosowska Mitrovice, miasto tysiaca i jednej swiecacej lampy, przejechalismy szybko nie ogladajac sie za siebie. Czystoscia ulic i betonowymi budynkami urzekla nas Prisztina w ktorej mile chwile spedzilismy wymieniajac urwana szpryche w Pawla rowerze. Wieczorny rajd po gorach zakonczyl sie 10km zjazdem z ponad 1000m n.p.m. W barze przy granicy z Macedonia zjedlismy najlepsze hamburgery na swiecie. Jest juz 23, temperatura spadla do 20 stopni C, to bedzie jedna z ciezszych nocy. Nastepna relacja prawdopodobnie bedzie...

Nocna jazda na Belgrad 2008-08-21

We wtorek 19 sierpnia przekroczylismy granice z Serbia i postanowilismy zdobyc Belgrad noca. Plan zuchwaly, prawie sie udal, ale rajd zakonczyl sie 7 km przed Belgradem w polu kukurydzy, poniewaz switalo. Spedzilismy dwa piekne dni w Belgradzie, na festiwalu piwnym:) Dzisiaj z balkanskiej bramy, Belgradu, ruszamy pociagiem na Kosowo. Po jutrze powinnismy przekroczyc jego granice.










Pozdrowienia z Rumunii 2008-08-18

Przejechalismy ponad 600 km, dotarlismy dzisiaj do Aradu w Rumunii, jutro przekroczymy granice z Serbia. Pierwsze trzy dni daly nam niezle w dupe, testowalimsmy nowe siodelka. W tym tygodniu zamierzamy pierwszy raz sie wykapac, za to mamy cala kafejke internetowa za darmo, bo wszyscy uciekli. Przemek wczoraj sie zarabal i zygal. Ogolnie jest fajnie. Szkoda ze Damian nam zginal gdzies w cyganskiej wiosce, ale umowilismy sie pod serbska granica. Z trzech aparatow dziala juz tylko jeden...nastepna relacja prawdopodobnie z Belgradu.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Daj zyc!

Wycieczka dobiegla konca. Jako, ze nie wyznaczylismy sobie zbyt wielu celow, to wszystkie udalo sie zrealizowac. Uczestnicy wyprawe zniesli dobrze nie liczac skory na twarzy. Niemal rownie dobrze spisal sie sprzet. Ja zlapalem kapcia zaraz po wyjezdzie z terminalu, natomiast w rowerze Jakuba doszlo do blahej usterki uniemozliwiajacej skuteczne (a w zasadzie jakiekolwiek) przeprowadzenie manewru hamowania. Na szczescie jedyny hamulec udalo sie naprawic przy uzyciu plastikowych opasek zaciskowych, nakretki i podkladki. Sznurki od snopowiazalki w roli odciagow namiotu spisaly sie znakomicie, natomiast jezeli chodzi o poszycie namiotu, to urwaniu ulegla tak pomijalnie mala liczba elementow, ze nie warto o tym wspominac.

Jako, ze glupi ma zawsze szczescie, to udalo nam sie zaoszczedzic po 3 Euro unikajac zakupu karty czlonkowskiej Hostelling International koniecznej w hostelu, w ktorym spedzalismy ostatnia noc-na nasze szczescie akurat zapsula sie drukarka.

Kilka statystyk z wyprawy:
- w ciagu 8 dni przejechalismy ok. 420 kilometrow rowerem i 220 autobusem
-srednia predkosc wynosila zazwyczaj ok 15-16 km/h, natomiast predkosc podrozna na plaskich odcinkach wahala sie pomiedzy 19 a 22 km/h
-najwyzsza zdobyta przelecz miala 1017 m. n.p.m.
- predkosc maksymalna: 64 km/h
- procent wykorzystania 15-kilogramowego limitu bagazu w drodze powrotnej wyniosl w moim przypadku 99,3, natomiast w przypadku Jakuba osiagnal wartosc 100
- liczba zauwazonych samochodow Suzuki Baleno wyniosla 1

sobota, 2 kwietnia 2011

Panta rei. Costa rei. Dura lex sed lex.

Jako, ze nie musimy nikomu udowadniac, ze jestesmy w stanie dwa dni pod rzad pokonac rowerami z 16-calowymi kolkami ponad 130 km i wjechac na przelecz ponad 1000 m n.p.m., to tym razem nie zrobilismy tego.
Dzisiaj przemieszczalismy sie leniwie poludniowo-wschodnim wybrzezem Sardynii.

Odwiedzilismy dwie wieksze miejscowosci wypoczynkowe: Costa Rei i Villasimius. Sezon turystyczny jeszcze sie nie rozpoczal, a zatem niewiele sie w nich dzieje. Najwieksza atrakcja w pierwszej z nich byla pani opalajaca sie topless.

A teraz spimy pod miejscowoscia Solanas na zboczu gory ze znakomitym widokiem na Cagliari pod wielkim, oswietlonym, widocznym z kilku kilometrow krzyzem.

Wasal mojego wasala nie jest moim wasalem.

Villaputzu

Przejechalismy dzis 131 km, wjechalismy z poziomu morza na przelecz 1017 m n.p.m., a teraz udajemy sie na zasluzony wypoczynek w chinskim namiocie, chinskich spiworach i na chinskich karimatach. Nasze koczowisko znajduje sie jakies 10 kilometrow przed miasteczkiem Villaputzu, w ktorym raczej nic nie ma.

czwartek, 31 marca 2011

Cala Gonone

Jestesmy teraz w Cala Gonone. W okolicach tego znakomicie polozonego u podnozy gor kurortu znajduje sie dyskont spozywczy Discont Italia oraz jedne z najpiekniejszych na Sardynii plaz.
Jako, ze dzisiaj czwartek i dzien tradycyjnego rowerowego patrolu, to udalismy sie na popoludniowa przejazdzke po okolicy, dwukrotnie wspinajac sie na naszych chinskich rowerach z poziomu morza na przelecz polozona na wysokosci ponad 360 m n.p.m. Strome zjazdy byly sporym wyzwaniem dla naszego sprzetu, co kilkaset metrow zmuszeni bylismy robic postoje aby schlodzic hamulec.
Jak dotad niewiele napisalismy o Cagliari. Nie znaczy to bynajmniej, ze miasto nie jest warte uwagi - wrecz przeciwnie, pelne jest urokliwych waskich uliczek. Znajduje sie tu tez jedno z dwoch w Europie siedlisko rozowych flamingow. Gdy wyjezdzalismy Cagliari plakalo.
Od jutra kierujemy sie wzdluz wybrzeza na poludnie.