piątek, 10 sierpnia 2012

Montreux

Dojechalem do Montreux, takiego lokalnego Monte Carlo. Skończyła sie już moja przygoda z gorska częścią kraju. Najpierw pojechalem do St. Moritz - głównie po to, aby przejechac sie pociagiem po jednej z najciekawszych linii kolejowych na swiecie. Niestety byla to moja jedyna przygoda z koleja, bo ceny biletow sa tu okrutne.

Potem w okolicy Andermatt podjechalem na dwie przelecze, pierwsza ponad 2000 m, druga ponad 2400. W szczegolnosci drugi podjazd milo wspominam, juz na samym poczatku usiadl mi na kolo jakis lokalny rekreacyjny szosowiec - trzymal sie ze 4 kilometry, az w koncu odpadl. Jechalem juz spokojnie dumny ze zwyciestwa, a wtedy wyprzedzila mnie piekna niewiasta (choć niezwyklosc jej urody docenic moglem jedynie z tyłu) z tak na oko prawie dwukrotna przewaga predkosci. Tym razem ja usiadlem jej na kolo i tak jechalem i zdychalem kolejne 2 kilometry albo i mniej. Wiecej nie dalem rady. Ale miala na sobie koszulke z wielka flaga Szwajcarii, a po łydkach i lejacym sie z niej pocie wygladalo, ze nie jest na popoludniowej lekkiej przejazdzce - myśl że może jest z reprezentacji kraju pozwoliła mi łatwiej przełknąć gorycz porazki. A potem to juz mnie wszyscy wyprzedzali na tych karbonowych szosowkach z kolami z dwiema szprychami.

Zjazd z przeleczy byl wyborny, a po nim jechalem jeszcze jakies 30 km z gorki (choc nachylenie niewielkie) i z wiatrem w plecy. Dla rownowagi dzis jechalem z gorki z takim wiatrem w twarz, ze z trudem przekraczalem 10 km/h. Wialo tak silnie, ze chwilami wywiewalo ze strumienia plynaca w nim wode, tworzac cos na ksztalt mzawki.

Wczoraj pojechalem do Zarmatt, skad widac Matterhorn - gore pojawiajaca sie we wszystkich prospektach o Szwajcarii. A dzis jestem juz pod Jeziorem Genewskim i zaraz jade szukac miejsca na rozbicie namiotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz