niedziela, 20 listopada 2011

Trzy lata starsi...

... a niewiele mądrzejsi jedziemy do Maroka. Paweł, Robert i ja, czyli skład taki jak podczas większej części wyprawy na Bałkany w 2008 roku. Wylatujemy z Rzeszowa, następnie szybko przesiadamy się we Frankfurcie do drugiego samolotu i lecimy dalej do Marrakeszu. Na transfer mamy około 18 godzin, więc powinniśmy zdążyć. W międzyczasie zwiedzać będziemy Frankfurt, a raczej jego dalekie przedmieścia - lotnisko znajduje się około 120 km od miasta. Na szczęście 12 km od lotniska znajduje się też Lidl.

Zarys szkicu planu zwiedzania Maroka nie jest zbyt obszerny, znamy parę miejsc wartych odwiedzenia, niestety ze względu na ograniczoną ilość czasu, jaki mamy do dyspozycji, miejsca te w wielu przypadkach wzajemnie się wykluczają. Plan w chwili obecnej opiera się na proroczym śnie Pawła sprzed kilku dni, na podstawie którego wyznaczył on załączoną na obrazku wstępną trasę wycieczki. Jak widać, trasa ta układa się w kształt litery "H" i może być kamieniem węgielnym pod większe dzieło, jakim mogłoby być narysowanie na mapie podczas następnych podróży kolejnych liter układających się w słowo powszechnie uznane za wulgarne i obelżywe.

Jak zwykle bierzemy ze sobą ekwipunek z wysokiej półki (regału w supermarkecie). Jako sytuację bez precedensu należy uznać fakt, że chyba po raz pierwszy będziemy mieli ze sobą przewodnik. Poza tym jak zawsze do nawigacji posłużą nam wydrukowane na kartkach A4 i sklejone taśmą mapy z Google Maps.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz